Pewien kardiolog z Buenos Aires, który prosi o uszanowanie anonimowości, przekonał nas do tego, że zasłużyliśmy na jeden dzień wakacji i polecił Puerto Pirámides. Pojechaliśmy tam PKS-em, a zdjęcia ukryliśmy tu.
Wednesday, January 28, 2009
Friday, January 23, 2009
Zdecydowanym faworytem nr 1 wczorajszej wycieczki byly delfiny bedace jedynymi chyba na swiecie zwierzetami, ktore na dzwiek motoru motorowki nie uciekaja, a wrecz przeciwnie, z radoscia podplywaja i bawia sie z lodka; scigaja sie, oplywaja ja wokol, przeplywaja pod spodem i wyskakuja po bokach nad wode.
Rano jeden z rodzicow pozostawia drugiego wraz z dzieckiem (podobno rowno dziela sie obowiazkami) i wyrusza w strone morza (czasami ma do pokonania spory kawalek) po posilek. Nad morzem pingwiny zachowuja sie identycznie jak turysci w Puerto Madryn (i pewnie turysci w kazdym innym nadmorskim kurorcie). No moze troche tylko zgrabniej poruszaja sie w wodzie. Czesc pluska sie i nurkuje, czesc wyglada jakby opalala sie na stojaka, a reszta wyleguje sie na piasku. Po poludniu wykapane i najedzone pingwinie mamy lub 'taty' migruja z powrotem do swoich gniazd, gdzie ich zglodniale potomstwo rzuca sie im do gardel.
My mielismy okazje zobaczyc wczoraj ten popoludniowy rytual.
Wiecej zdjec tutaj.
Tuesday, January 20, 2009
na pełnym Atlantyku jest miejsce tylko dla key players
(hiszp. jugadores claves)...
...t.j. BM, dwa statki pamiętające M. Thatcher i Malwiny/Falklandy oraz próbująca uciec z kadru noga (dezertera?)
w końcu nasz super-aparat wraz z super-obiektywem dokonał selekcji i zostali już tylko najlepsi…
...a na samym końcu najlepsi z najlepszych.
Mordęga codzienności trwa.
Monday, January 19, 2009
- Co powie mój szef jak się spóźnię do pracy?
- Jak się nazywa twój szef?
- Carlito.
- Aaaa Carlito, to spokojnie.
Pożartowali, zalali mate gorącą wodą, nic się nie dowiedzieliśmy (w tym momencie my z kolei zaczęliśmy żartować, zakrywając trzy pierwsze litery nazwy naszego przewoźnika ‘Patagonica’ na oparciu fotela z przodu), ale za 15 minut autobus ruszył. Dało się nawet zasnąć, rano obejrzeliśmy fajny film z Kevinem Spaceyem i Samuelem L. Jacksonem (najlepsze było, jak ten drugi mówi przez walkie-talkie ‘Hello sportsfans’ do swoich kolegów z NYPD w momencie, w którym przejmuje kontrolę w przysłowiowej hostage situation). Nad ranem wyłączyli nawet klimę, więc dało się żyć.
Puerto Madryn to taka tutejsza Łeba. Może tylko trochę więcej gier plażowych się tu rozgrywa. Jest też grupa muzyczna indian z Peru, podobna do tej z warszawskiej stacji metra ‘Centrum’. Słońce tu pali (zachowujemy się jak mąż naszej argentyńskiej przyjaciółki z Dublina, niejaki Ale, który opowiadał, że za każdym razem, kiedy jest w domu na dworze i dusi się od upału, to szepcze do siebie: ‘więcej, więcej, dajcie mi tego więcej, na zapas, nie mogę się teraz poddać i zejść w cień’). Wieje też wiatr, wobec czego Basia rozpoczęła morderczy cykl treningu windsurfowego pod kryptonimem ‘ocho salidas’, czyli ‘osiem wyjść’:
1) rano powitanie morza (w tym też i ja uczestniczę, choć w samym morzu bardzo króciutko…)
2) po śniadaniu hop na deskę z wypożyczalni i walka (do zbułowania), a mąż opalando el cuerpo.
Jutro postaramy się sfotografować te zajęcia, a za parę dni (po zamknięciu cyklu windsurfingowego) jedziemy oglądać pingwiny: znowu musiałem wybłagać to u żony.
Wednesday, January 14, 2009
Wczoraj wczesnym popołudniem do hostelu wchodzi mężczyzna przed 30-stką, broda, długie włosy, czy to współwłaściciel, czy pracownik (70% osób w tym hostelu wydaje się być w nim na jakiejś bliżej nieokreślonej zasadzie zatrudniona), trudno ocenić, ale napewno jest tu kochany. Całują go na powitanie wszystkie kobiety i mężczyźni (ci ostatni dodatkowo zawodzą do niego i do siebie nawzajem budzące wspólne wspomnienia piosenki, mężczyzna siada na moment do komputera w recepcji, niby to do monitora kontynuuje śpiew, chyba zmyślając część słów, bo wszyscy nagle wybuchają śmiechem, kobiety znowu nie mogą się oprzeć, idą go wyściskać; jedna z nich (sprzątaczka, wiek 45+) odstawia kubeł, obejmuje go za szyję, zaciąga do stołu, częstuje papierosem ze skórzanego futerału. Palą te fajki, uchachani deliberują Bóg wie o czym.
Rany Boskie, gdzie my jesteśmy, Rany Boskie...
Boskie, Boskie… to chyba wciąż Boskie...
Boskie Buenos Aires.
Rany Boskie, gdzie my jesteśmy, Rany Boskie...
Boskie, Boskie… to chyba wciąż Boskie...
Boskie Buenos Aires.
Monday, January 12, 2009
Tutaj zdjecia z wczorajszego spaceru po feria de antiguedades czyli tutejszym targu staroci w San Telmo (czyli dzielnicy w ktorej mieszkamy, tutejszej starowce). Robienie zdjec nowym obiektywem to naprawde wielka przyjemnosc, poza tym zastepuje u mnie chec nabywania rzeczy... Nie wiem na jakiej zasadzie to dziala, ale odkrycie ciekawe. W zwiazku z powyzszym zrobilam dzisiaj zdjecie przepieknej bizuterii na ktora nigdy w zyciu nie bedzie mnie stac, zobaczymy czy ta ciekawa zaleznosc zadziala w tym przypadku... :)
PS Przepraszam za brak polskich znakow, ale tu ich brak.
Saturday, January 10, 2009
PS. Attention Guy Barles: please check out "samochody w BA". We anticipate frequent additions to this exciting collection!
Tuesday, January 6, 2009
Subscribe to:
Posts (Atom)