Thursday, February 26, 2009

a poniżej linki do różnych zaległych zdjęć:

zdjęcia z naszych górskich wycieczek w El Chaltén
Perito Moreno i El Calafate
folwark Zwierzęcy w drodze z El Calafate do El Chaltén
Esquel i Parque Nacional de los Alerces tu
oraz nowa seria tematyczna - miejsca z duszą
można ryzykować: dwa najczęściej spotykane auta w Argentynie, jak długa i szeroka, to Renault 12 (aka Dacia, przyp. Josef ‘Tito’ Titus), oraz Ford Taunus z przełomu lat 70-tych i 80-tych, czasami starsze modele-rodzynki. Na wczorajszym spacerze do laguny oglądamy taki czerwony egzemplarz:
beyond repair…?
nigdy!!!

i jeszcze:
Dzisiaj w Esquel-u, mieście powoli budzącym się z obchodów swoich 103 urodzin:

Prof. Dr. Hab. Emeritus Mateusz Pugilares odnalazł wreszcie długo wyczekiwane remedium na szalejącą kocią chorobę zwaną ‘złodziejstwo kotletów’.
“W swojej praktyce odkryłem, że w sytuacjach tego typu należy zwrócić się o pomoc do innych przedstawicieli fauny danego ekosystemu. Będą one wniebowzięte, tak jak niejaka Aika poniżej (ekosystem schroniska Casa del Pueblo), gdy wreszcie będą mogły się zabrać za głowę znanego złodziejaszka, niejakiego Moreny.” “Morena will think twice before pulling this sh….. again on us”, rzuciła na odchodne Aika i zrobiła kupę na ganku.

Friday, February 20, 2009

Kolejny wpis z cyklu 'nadrabiamy zaległości', więc tylko parę zdań o miejscach, które zwiedziliśmy w ostatnim czasie.
Puerto Natales, Chile.
Tym razem nie mieszkaliśmy w hostelu.
Od kolegi poznanego wcześniej w Ushuaii dostaliśmy tajny adres; przy skrzyżowaniu ulic takiej i takiej, na tyłach sklepu meblowego… na końcu korytarza są drzwi, tam należy dzwonić. I faktycznie mili Señor i Señora prowadzą coś w rodzaju B&B, którego byliśmy jedynymi gośćmi. Dzięki paru dniom spędzonym dla odmiany w dwuosobowym pokoju (!) wraz z (bo nie po prostu ‘z’) telewizorem, mieliśmy okazję poznać się jeszcze lepiej, a zwłaszcza nasz stosunek do programu ESPN i ESPN+.
El Calafate, Argentyna.
Ponieważ nie zabookowaliśmy wcześniej noclegu, mieliśmy okazję wylądować w uroczym miejscu – hostelu El Guerrero, który jak sama nazwa wskazuje było niezłym pobojowiskiem. Właściciel Sergio przyjął nas dosyć niechętnie, uczciwie uprzedzając, że będzie glośno, bo to piątek i wiadomo… impreza! Coby odeprzeć pierwsze wrażenie (że niby nam ma impreza przeszkadzać…) wzięliśmy udział w wieczorku zapoznawczym, podczas którego okazało się, że po polsku w hostelu mowią jeszcze trzy osoby: dziewczyna z Katowic, jej chłopak Francuz (do nauki zachęciła go okładka książki ‘Język Polski dla Początkujących’ (couillon=głupi po francusku)) oraz ich znajoma Szwajcarka.Takie spotkania w Argentynie należą do rzadkości, poczuliśmy się prawie jak w Dublinie! Później był jeszcze superfajny wakacyjny koncert tutejszego odpowiednika Kultu, rodzice z maluchami, wszyscy (rodzice) znają słowa i śpiewają, a wokalista krzyczy: el gobierno mierda, to mierda, tamto mierda – po prostu rewelacja.
Mariano, Basiano, Sergio oraz nasza współlokatorka z pokoju, Nauko z Yokohamy. Sam El Che (co na niejednym polu namiotowym spał) nie wahłaby się chyba wezwać sanepidu do schroniska swojego imienia...

W El Calafate mieliśmy jeszcze jedno spotkanie… ale to pozostawiam Mateo do opisania. Nie mowiąc oczywiście o spotkaniu ze słynnym lodowcem Perito Moreno!


Encounter over a ‘La Anonima’ counter
- an entry put together especially for one special Iris L.

A couple of days back in the painfully touristy town of El Calafate we were buying some groceries in a supermarket called La Anonima.
(this is good already)
As we start queuing to pay for the goodies, we spot a guy whom we met in Ushuaia some two weeks earlier: Mr Moose from Minnesota, captain of [mtn bike] ‘Team Moosepoop’.

me: What up?!!!
Mr Moose: I know you people from somewhere…
me: What do you mean?!!! It’s us!!! I thought we were special, I thought you’d remember us… you told us the post-office-80km-south-of-Warsaw story… and also the story of how a family put you up after you had shown a few sick skateboarding moves to random kids in the Agrykola park…
Mr Moose: Ah right… all you people are bilaterally symmetrical, bi-pedal primates and you all look the same to me… Anyhow, I resigned from the human race in 1984.
(a girl behind us laughs)

Mr Moose: What are you laughing at? It’s true. Where are you from?
Beth: I’m Beth from West Virginia. Nice to meet you guys.

(we introduce ourselves, Beth tells Mr Moose in which aisle he can find a proper, high-cocoa chocolate)
Mr Moose: West Virginia? I heard West Virginia’s state motto is ‘One Big Happy Family’… I heard you guys are marrying your cousins and all…
Beth: Thanks…
(by this time we’re all laughing our heads off, Mr Moose already spins a tale of his Team Moosepoop tearing up the tracks of W. Virginia in early 1990s)
After we are finished paying, Mr Moose arranges a quick photo shoot.

The second picture is taken by the security person. The moment he releases the shutter, Beth’s boyfriend enters the shop and stares at us from behind the security guy’s back. We all crack up as she says: ‘Don’t ask me questions, you know more than I do, honey…’

Patagonia: Where Amazing Happens

epilogue:

Two days after the above events I’m in the middle of writing these words when Mr Moose enters the door of our hostel in El Chaltén. He has just agreed to go on record and authorize this story, but on one condition. Iris Litman must comment, because her brother loves a lot. Must comment favourably, that is.
There goes Mr Moose:

Wrong video. Now we had our little talk and there he goes again:

Saturday, February 7, 2009

Korzystając z chwili oddechu i szybkiego łącza internetowego - krótki update z podróży. W Ushuaii byliśmy na trzech, bardzo przyjemnych, górskich wycieczkach. Na rozgrzewkę był spacer na Glaciar Martial wznoszący się na tyłach Ushuaii. Następnie zwiedzaliśmy Parque Nacional Tierra del Fuego, gdzie śladami Franka P. wspięliśmy się na szczyt Cerro Guanaco, z którego rozciągają się widoki na okoliczne zaśnieżone szczyty, jeziora, kanał Beagle oraz Ushuaię. W sobotę natomiast zaprzyjaźniony taksówkarz José zawiózł nas (bynajmniej nie za darmo) do Valle de Los Lobos (Doliny Wilków), z której wyruszyliśmy w stronę Laguny Esmeraldy. Miejsce do opisania jedynie obiektywem (choć to pewnie i tak nie oddaje całej 'niesamowitości' krajobrazów, które tam mieliśmy okazję oglądać). Wycieczka tym przyjemniejsza, że w towarzystwie trójki miłych Holendrów oraz słońca! Teraz jesteśmy w Punta Arenas w Chile, do którego dotarliśmy wczoraj, po paru dość męczących godzinach w autokarze, kontrolach dokumentów, skanach bagażu doświadczeń itd itp. Następny przystanek - Puerto Natales, natal w Chile.

Thursday, February 5, 2009

Dotarliśmy do Ushuaii na pd. krańcu argentyńskiej Ziemi Ognistej. Lato już się do nas nie uśmiecha słońcem i +40-stką, ale przyroda jest niezmiennie ´something else´, dlatego państwo Gucwińscy szaleją ze swoim wszędobylskim obiektywem.

To jest pies pośród ´los lupinos´. Los Lupinos to również nazwa hostelu w Ushuaii, w którym zatrzymaliśmy się na pierwsze dwie noce. Hostel przypadł nam do gustu głównie dlatego, że ja tam zapodziałem kabelek do aparatu, który dzisiaj się odnalazł! Teraz jesteśmy w hostelu Yakush, a o nim możnaby w samych superlatywach.

a to dowód na to, że mieszkańcy Ushuaii są ´wild at heart´. And we don´t know the half of it. W dalszą drogę ruszamy w piątek, coraz bardziej śladami Franka P., bo skręcamy do Chilę. Na chwilę.