Tuesday, August 25, 2009

Nie jest to być może 15 Maja, ale znaleźliśmy wreszcie drogę, żeby podzielić się filmami z Argentyny. Są świetne, można je ściągnąć i oglądać do woli:


A to ciężkie życie w Polsce: Sąsiad z kolegami przyszli pochwalić się nową bazooką.
Jak przyszło do sprzątania, to się zwinęli raz dwa trzy na działeczkę. Bo weekend.

Tuesday, April 28, 2009

Ostatnie Tango


Bezpośrednio po jego wielkim powrocie do Buenos Aires mnóstwo osób (zwłaszcza dziewczyn - starych znajomych z Puerto Limon) lgnęło do brodatego asa-pumy Felipe Contepomiego. Ale on w końcu wybrał drobną, sympatyczną blondynkę o kolorze skóry typu 'san juan bronzeado'. Nikt go za to chyba nie obwini…

Sprawa była do tego stopnia poważna, że Contepomi zrobił coś, w co wiele osób już zaczynało powątpiewać (choć niektórzy, np. współpasażerowie podróży autobusowych, modlili się do końca, by to się stało). Oto co zrobił: zdjął swoją reprezentacyjną koszulkę, swój nieodłączny talizman pokemona!
A tu jeszcze kilka fotografii dla naszych najwierniejszych czytelników. Te dwie pod spodem szczególnie ucieszą naszą najwierniejszą (jedyną?) czytelniczkę, bo ona właśnie lubi tego typu ogrodowe zwiedzanie.

ogród botaniczny

ogród Japoński

Miłe spotkanie z psami między ogrodami


Ale zanim tu przyjechaliśmy to po raz drugi byliśmy w Rodeo w prowincji San Juan. W razie gdybyśmy jeszcze o tym nie wspominali: ładnie tam jest. Tu jest trochę nowych zdjęć.

I tym wpisem my oraz oba obiektywy naszego niezmordowanego D40 pragniemy się pożegnać i podziękować wszystkim wiernym kibicom Radomiaka, tak często wystawianym na próbę czasu. 4go maja lądujemy na Okęciu niczym Orły Górskiego i rozpoczynamy tzw. ‘first day of the rest of our lives’ w Warszawie. Oferty pracy i płacy prosimy zamieszczać w komentarzach poniżej. Działalność bloga oficjalnie zawieszamy na kołku (jak Deyna buty). Będzie jeszcze jeden nieoficjalny wpis z link-iem do filmu z woluntariatu w Cordobie. Mamy szczere chęci urwać tej niewygodnej sprawie głowę przed 15 maja, więc zajrzyjcie tu wtedy.


A wczoraj miało być tak pięknie: to miał być ten najważniejszy moment naszej podróży poślubnej: Game 5 of the incredible Bulls-Celtics series. Ale skończyło się próbą nakręcenia spot-u reklamowego dla stacji ESPN. Poniżej tzw. 'the closest we´ve got'


Ale za to byliśmy na wieczornej przejażdżce oraz jedzeniu w dzielnicy Boedo. I chwała nam za to oraz państwu Beatriz i Enrique (znajomym zapoznanym w Esquel-u dwa miesiące temu), którzy nas tam zabrali!
Dasvidania Moskba, do zobaczenia wkrótce!

Thursday, April 16, 2009

Blog juz tez sie nie moze doczekac kapieli w turkusowym jeziorze...

Wednesday, April 15, 2009

Prowincje Cordoba opuszczamy juz jutro i jedziemy w koncu na zasluzone wakacje...
Miesiac w Fundacji Ideas byl czasem pracowitym (owoce tej pracy mozna bedzie wkrotce zobaczyc w internecie... mamy nadzieje) ale i bardzo interesujacym doswiadczeniem. Pierwsze dwa tygodnie spedzilismy w niezwyklym miejscu zwanym Villa Quilino i pracowalismy tam nad projektem filmowym z dziecmi z tamtejszej szkoly (teoretycznie, bo tak naprawde to ze wszystkimi dziecmi, ktore pojawily sie akurat na centralnym placu miasteczka o 4.30). Projekt zakonczyl sie projekcja filmu w sobotni wieczor i byl to o tyle sukces, ze skonczylismy montowac film dwie godziny wczesniej. Publicznosc moze nie szalala, ale dzieci pierwszy raz widzielismy rownie skupione!
Jutro jedziemy z powrotem nad nasze ulubione jezioro Cuesta del Viento, plywac na windsurfingu i upajac sie pustka, cisza i nieziemskimi krajobrazami...

Sunday, April 12, 2009

Prowincja Córdoba oraz typowa dla niej, rozgrzana latem, wczesno-jesienna rzeka górska prezentują:
latający kurczaczek typu "Wielkanoc 2009"

Thursday, February 26, 2009

a poniżej linki do różnych zaległych zdjęć:

zdjęcia z naszych górskich wycieczek w El Chaltén
Perito Moreno i El Calafate
folwark Zwierzęcy w drodze z El Calafate do El Chaltén
Esquel i Parque Nacional de los Alerces tu
oraz nowa seria tematyczna - miejsca z duszą
można ryzykować: dwa najczęściej spotykane auta w Argentynie, jak długa i szeroka, to Renault 12 (aka Dacia, przyp. Josef ‘Tito’ Titus), oraz Ford Taunus z przełomu lat 70-tych i 80-tych, czasami starsze modele-rodzynki. Na wczorajszym spacerze do laguny oglądamy taki czerwony egzemplarz:
beyond repair…?
nigdy!!!

i jeszcze:
Dzisiaj w Esquel-u, mieście powoli budzącym się z obchodów swoich 103 urodzin:

Prof. Dr. Hab. Emeritus Mateusz Pugilares odnalazł wreszcie długo wyczekiwane remedium na szalejącą kocią chorobę zwaną ‘złodziejstwo kotletów’.
“W swojej praktyce odkryłem, że w sytuacjach tego typu należy zwrócić się o pomoc do innych przedstawicieli fauny danego ekosystemu. Będą one wniebowzięte, tak jak niejaka Aika poniżej (ekosystem schroniska Casa del Pueblo), gdy wreszcie będą mogły się zabrać za głowę znanego złodziejaszka, niejakiego Moreny.” “Morena will think twice before pulling this sh….. again on us”, rzuciła na odchodne Aika i zrobiła kupę na ganku.

Friday, February 20, 2009

Kolejny wpis z cyklu 'nadrabiamy zaległości', więc tylko parę zdań o miejscach, które zwiedziliśmy w ostatnim czasie.
Puerto Natales, Chile.
Tym razem nie mieszkaliśmy w hostelu.
Od kolegi poznanego wcześniej w Ushuaii dostaliśmy tajny adres; przy skrzyżowaniu ulic takiej i takiej, na tyłach sklepu meblowego… na końcu korytarza są drzwi, tam należy dzwonić. I faktycznie mili Señor i Señora prowadzą coś w rodzaju B&B, którego byliśmy jedynymi gośćmi. Dzięki paru dniom spędzonym dla odmiany w dwuosobowym pokoju (!) wraz z (bo nie po prostu ‘z’) telewizorem, mieliśmy okazję poznać się jeszcze lepiej, a zwłaszcza nasz stosunek do programu ESPN i ESPN+.
El Calafate, Argentyna.
Ponieważ nie zabookowaliśmy wcześniej noclegu, mieliśmy okazję wylądować w uroczym miejscu – hostelu El Guerrero, który jak sama nazwa wskazuje było niezłym pobojowiskiem. Właściciel Sergio przyjął nas dosyć niechętnie, uczciwie uprzedzając, że będzie glośno, bo to piątek i wiadomo… impreza! Coby odeprzeć pierwsze wrażenie (że niby nam ma impreza przeszkadzać…) wzięliśmy udział w wieczorku zapoznawczym, podczas którego okazało się, że po polsku w hostelu mowią jeszcze trzy osoby: dziewczyna z Katowic, jej chłopak Francuz (do nauki zachęciła go okładka książki ‘Język Polski dla Początkujących’ (couillon=głupi po francusku)) oraz ich znajoma Szwajcarka.Takie spotkania w Argentynie należą do rzadkości, poczuliśmy się prawie jak w Dublinie! Później był jeszcze superfajny wakacyjny koncert tutejszego odpowiednika Kultu, rodzice z maluchami, wszyscy (rodzice) znają słowa i śpiewają, a wokalista krzyczy: el gobierno mierda, to mierda, tamto mierda – po prostu rewelacja.
Mariano, Basiano, Sergio oraz nasza współlokatorka z pokoju, Nauko z Yokohamy. Sam El Che (co na niejednym polu namiotowym spał) nie wahłaby się chyba wezwać sanepidu do schroniska swojego imienia...

W El Calafate mieliśmy jeszcze jedno spotkanie… ale to pozostawiam Mateo do opisania. Nie mowiąc oczywiście o spotkaniu ze słynnym lodowcem Perito Moreno!


Encounter over a ‘La Anonima’ counter
- an entry put together especially for one special Iris L.

A couple of days back in the painfully touristy town of El Calafate we were buying some groceries in a supermarket called La Anonima.
(this is good already)
As we start queuing to pay for the goodies, we spot a guy whom we met in Ushuaia some two weeks earlier: Mr Moose from Minnesota, captain of [mtn bike] ‘Team Moosepoop’.

me: What up?!!!
Mr Moose: I know you people from somewhere…
me: What do you mean?!!! It’s us!!! I thought we were special, I thought you’d remember us… you told us the post-office-80km-south-of-Warsaw story… and also the story of how a family put you up after you had shown a few sick skateboarding moves to random kids in the Agrykola park…
Mr Moose: Ah right… all you people are bilaterally symmetrical, bi-pedal primates and you all look the same to me… Anyhow, I resigned from the human race in 1984.
(a girl behind us laughs)

Mr Moose: What are you laughing at? It’s true. Where are you from?
Beth: I’m Beth from West Virginia. Nice to meet you guys.

(we introduce ourselves, Beth tells Mr Moose in which aisle he can find a proper, high-cocoa chocolate)
Mr Moose: West Virginia? I heard West Virginia’s state motto is ‘One Big Happy Family’… I heard you guys are marrying your cousins and all…
Beth: Thanks…
(by this time we’re all laughing our heads off, Mr Moose already spins a tale of his Team Moosepoop tearing up the tracks of W. Virginia in early 1990s)
After we are finished paying, Mr Moose arranges a quick photo shoot.

The second picture is taken by the security person. The moment he releases the shutter, Beth’s boyfriend enters the shop and stares at us from behind the security guy’s back. We all crack up as she says: ‘Don’t ask me questions, you know more than I do, honey…’

Patagonia: Where Amazing Happens

epilogue:

Two days after the above events I’m in the middle of writing these words when Mr Moose enters the door of our hostel in El Chaltén. He has just agreed to go on record and authorize this story, but on one condition. Iris Litman must comment, because her brother loves a lot. Must comment favourably, that is.
There goes Mr Moose:

Wrong video. Now we had our little talk and there he goes again:

Saturday, February 7, 2009

Korzystając z chwili oddechu i szybkiego łącza internetowego - krótki update z podróży. W Ushuaii byliśmy na trzech, bardzo przyjemnych, górskich wycieczkach. Na rozgrzewkę był spacer na Glaciar Martial wznoszący się na tyłach Ushuaii. Następnie zwiedzaliśmy Parque Nacional Tierra del Fuego, gdzie śladami Franka P. wspięliśmy się na szczyt Cerro Guanaco, z którego rozciągają się widoki na okoliczne zaśnieżone szczyty, jeziora, kanał Beagle oraz Ushuaię. W sobotę natomiast zaprzyjaźniony taksówkarz José zawiózł nas (bynajmniej nie za darmo) do Valle de Los Lobos (Doliny Wilków), z której wyruszyliśmy w stronę Laguny Esmeraldy. Miejsce do opisania jedynie obiektywem (choć to pewnie i tak nie oddaje całej 'niesamowitości' krajobrazów, które tam mieliśmy okazję oglądać). Wycieczka tym przyjemniejsza, że w towarzystwie trójki miłych Holendrów oraz słońca! Teraz jesteśmy w Punta Arenas w Chile, do którego dotarliśmy wczoraj, po paru dość męczących godzinach w autokarze, kontrolach dokumentów, skanach bagażu doświadczeń itd itp. Następny przystanek - Puerto Natales, natal w Chile.

Thursday, February 5, 2009

Dotarliśmy do Ushuaii na pd. krańcu argentyńskiej Ziemi Ognistej. Lato już się do nas nie uśmiecha słońcem i +40-stką, ale przyroda jest niezmiennie ´something else´, dlatego państwo Gucwińscy szaleją ze swoim wszędobylskim obiektywem.

To jest pies pośród ´los lupinos´. Los Lupinos to również nazwa hostelu w Ushuaii, w którym zatrzymaliśmy się na pierwsze dwie noce. Hostel przypadł nam do gustu głównie dlatego, że ja tam zapodziałem kabelek do aparatu, który dzisiaj się odnalazł! Teraz jesteśmy w hostelu Yakush, a o nim możnaby w samych superlatywach.

a to dowód na to, że mieszkańcy Ushuaii są ´wild at heart´. And we don´t know the half of it. W dalszą drogę ruszamy w piątek, coraz bardziej śladami Franka P., bo skręcamy do Chilę. Na chwilę.

Wednesday, January 28, 2009

Pewien kardiolog z Buenos Aires, który prosi o uszanowanie anonimowości, przekonał nas do tego, że zasłużyliśmy na jeden dzień wakacji i polecił Puerto Pirámides. Pojechaliśmy tam PKS-em, a zdjęcia ukryliśmy tu.
Una matita por la tarde en Puerto Pirámides, fot. BM
Ruti przyszła się przywitać, z pieskiem i z nami! fot. BM

Friday, January 23, 2009

Wczoraj byla wycieczka krajoznawcza. Wynajetym samochodem pojechalismy wraz z trojka innych podroznikow/wczasowiczow w kierunku slynnego Puerto Rawson, w ktorym podgladac mozna tutejejsza faune w postaci bialo-czarnych delfinow, niezbyt ladnych fok, kormoranow i jeszcze paru innych gatunkow ptactwa, ktorego nazw nie pamietam, a pozniej do Reserva Provincional Punta Tombo, gdzie znajduje sie najwieksze, zdaje sie, na swiecie zbiorowisko pingwinow magellanskich. I oto wlasnie ciekawostka - pingwiny wystepuja nie tylko na lodach Antarktydy, ale toleruja, z wieksza lub mniejsza przyjemnoscia, upaly polnocnej Patagoni. Tutaj trzeba dodac, ze Patagonia nie jest, jak sie okazalo, kraina wiecznych mrozow i przy odrobinie szczescia trafia sie 38 stopni o godzinie 9tej wieczorem... czego doswiadczylismy wczoraj.

Zdecydowanym faworytem nr 1 wczorajszej wycieczki byly delfiny bedace jedynymi chyba na swiecie zwierzetami, ktore na dzwiek motoru motorowki nie uciekaja, a wrecz przeciwnie, z radoscia podplywaja i bawia sie z lodka; scigaja sie, oplywaja ja wokol, przeplywaja pod spodem i wyskakuja po bokach nad wode.
Faworytem nr 2 sa oczywiscie pingwiny. W rezerwacie znajduje sie ich ok 500 tysiecy i ta kraina pingwinow jest niesamowitym miejscem. Pingwinie nory znajduja sie pod kazdym krzakiem i pingwin jest tam, mniej lub bardziej doslownie, na pingwinie. Ludzie maja tam wytyczona trase, ale pingwiny bezwzgledne pierszenstwo. Tzn. gdy pingwin chce przejsc przez droge czlowiek musi stanac i przepuscic pingwina. I faktycznie wyglada to troche tak jak na Marszalkowskiej; pingwin przed przejsciem na druga strone rozglada sie w prawa i w lewa strone po czym rusza swym smiesznym, pingwinim krokiem. Ogolnie jednak pingwiny zainteresowane (ale tez i zestresowane) obecnoscia gatunku ludzkiego specjalnie nie sa. Maja swoje sprawki.
Rano jeden z rodzicow pozostawia drugiego wraz z dzieckiem (podobno rowno dziela sie obowiazkami) i wyrusza w strone morza (czasami ma do pokonania spory kawalek) po posilek. Nad morzem pingwiny zachowuja sie identycznie jak turysci w Puerto Madryn (i pewnie turysci w kazdym innym nadmorskim kurorcie). No moze troche tylko zgrabniej poruszaja sie w wodzie. Czesc pluska sie i nurkuje, czesc wyglada jakby opalala sie na stojaka, a reszta wyleguje sie na piasku. Po poludniu wykapane i najedzone pingwinie mamy lub 'taty' migruja z powrotem do swoich gniazd, gdzie ich zglodniale potomstwo rzuca sie im do gardel.
My mielismy okazje zobaczyc wczoraj ten popoludniowy rytual.
W rezerwacie koegzystuja z pingwinami rowniez lamy, ktorych zwyczajow dobrze nie znamy, ale sa bardzo malowniczymi zwierzetami i udalo nam sie uchwycic je naszym obiektywem.

Wiecej zdjec tutaj.

Tuesday, January 20, 2009

na pełnym Atlantyku jest miejsce tylko dla key players
(hiszp. jugadores claves)...

...t.j. BM, dwa statki pamiętające M. Thatcher i Malwiny/Falklandy oraz próbująca uciec z kadru noga (dezertera?)

w końcu nasz super-aparat wraz z super-obiektywem dokonał selekcji i zostali już tylko najlepsi…


...a na samym końcu najlepsi z najlepszych.
Mordęga codzienności trwa.

Pod tym linkiem pare jeszcze zaleglych zdjec z BsAs

Monday, January 19, 2009

Kilka słów o podróży Buenos Aires - Puerto Madryn. Jedzie się 18 super-godzinek autokarkiem i poznaje mnóstwo ciekawych osób. Zanim jeszcze ruszyliśmy, do środka wchodzi pan podobny do A. Nocioniego i rozdaje ulotki z definicjami alkoholu, marijuany, kokainy i heroiny, po czym mówi, że jest z takiej i takiej fundacji, był w więzieniu, był alkoholikiem i narkomanem, a teraz czas pomagać innym. Zbiera datki od pasażerów (którzy dosyć chętnie się dokładają), zabiera ulotki, prosi kierowcę o zatrzymanie pojazdu (w międzyczasie zaczęliśmy jechać) i wychodzi. Jedziemy niezbyt długo, stajemy nagle w jakimś parku. Pomocnik kierowcy wchodzi po 10 minutach na nasze piętro (na górę, tak, taki to był autokar!), bardziej żeby dotrzymać towarzystwa, niż żeby coś wyjaśniać. Na początek żart: ‘To koniec podróży’. Pasażerka przed nami odpowiada mu żartem:
- Co powie mój szef jak się spóźnię do pracy?
- Jak się nazywa twój szef?
- Carlito.
- Aaaa Carlito, to spokojnie.
Pożartowali, zalali mate gorącą wodą, nic się nie dowiedzieliśmy (w tym momencie my z kolei zaczęliśmy żartować, zakrywając trzy pierwsze litery nazwy naszego przewoźnika ‘Patagonica’ na oparciu fotela z przodu), ale za 15 minut autobus ruszył. Dało się nawet zasnąć, rano obejrzeliśmy fajny film z Kevinem Spaceyem i Samuelem L. Jacksonem (najlepsze było, jak ten drugi mówi przez walkie-talkie ‘Hello sportsfans’ do swoich kolegów z NYPD w momencie, w którym przejmuje kontrolę w przysłowiowej hostage situation). Nad ranem wyłączyli nawet klimę, więc dało się żyć.
Puerto Madryn to taka tutejsza Łeba. Może tylko trochę więcej gier plażowych się tu rozgrywa. Jest też grupa muzyczna indian z Peru, podobna do tej z warszawskiej stacji metra ‘Centrum’. Słońce tu pali (zachowujemy się jak mąż naszej argentyńskiej przyjaciółki z Dublina, niejaki Ale, który opowiadał, że za każdym razem, kiedy jest w domu na dworze i dusi się od upału, to szepcze do siebie: ‘więcej, więcej, dajcie mi tego więcej, na zapas, nie mogę się teraz poddać i zejść w cień’). Wieje też wiatr, wobec czego Basia rozpoczęła morderczy cykl treningu windsurfowego pod kryptonimem ‘ocho salidas’, czyli ‘osiem wyjść’:

1) rano powitanie morza (w tym też i ja uczestniczę, choć w samym morzu bardzo króciutko…)
2) po śniadaniu hop na deskę z wypożyczalni i walka (do zbułowania), a mąż opalando el cuerpo.
Jutro postaramy się sfotografować te zajęcia, a za parę dni (po zamknięciu cyklu windsurfingowego) jedziemy oglądać pingwiny: znowu musiałem wybłagać to u żony.

Wednesday, January 14, 2009

Wczoraj wczesnym popołudniem do hostelu wchodzi mężczyzna przed 30-stką, broda, długie włosy, czy to współwłaściciel, czy pracownik (70% osób w tym hostelu wydaje się być w nim na jakiejś bliżej nieokreślonej zasadzie zatrudniona), trudno ocenić, ale napewno jest tu kochany. Całują go na powitanie wszystkie kobiety i mężczyźni (ci ostatni dodatkowo zawodzą do niego i do siebie nawzajem budzące wspólne wspomnienia piosenki, mężczyzna siada na moment do komputera w recepcji, niby to do monitora kontynuuje śpiew, chyba zmyślając część słów, bo wszyscy nagle wybuchają śmiechem, kobiety znowu nie mogą się oprzeć, idą go wyściskać; jedna z nich (sprzątaczka, wiek 45+) odstawia kubeł, obejmuje go za szyję, zaciąga do stołu, częstuje papierosem ze skórzanego futerału. Palą te fajki, uchachani deliberują Bóg wie o czym.
Rany Boskie, gdzie my jesteśmy, Rany Boskie...
Boskie, Boskie… to chyba wciąż Boskie...
Boskie Buenos Aires.

Monday, January 12, 2009

"zakaz galopowania po ulicach miasta"

Tutaj zdjecia z wczorajszego spaceru po feria de antiguedades czyli tutejszym targu staroci w San Telmo (czyli dzielnicy w ktorej mieszkamy, tutejszej starowce). Robienie zdjec nowym obiektywem to naprawde wielka przyjemnosc, poza tym zastepuje u mnie chec nabywania rzeczy... Nie wiem na jakiej zasadzie to dziala, ale odkrycie ciekawe. W zwiazku z powyzszym zrobilam dzisiaj zdjecie przepieknej bizuterii na ktora nigdy w zyciu nie bedzie mnie stac, zobaczymy czy ta ciekawa zaleznosc zadziala w tym przypadku... :)

PS Przepraszam za brak polskich znakow, ale tu ich brak.

Saturday, January 10, 2009

Nasz zapał do turystyki nie słabnie mimo upału (który wciąż jednak jest mile widziany). Basia wybłagała wizytę na stadionie Boca Juniors, ja z kolei wymodliłem odwiedziny muzeum sztuki współczesnej z ekspozycją-exhibicją Marcel-a Deschamp-a. Obie atrakcje w kolorowej dzielnicy Boca, którą zachwalała nam już pierwszego dnia bardzo miła pani na lotnisku. A gdy wróciliśmy do hostelu niespodzianka gratis od linii Alitalia: plecak Franka z zapasem past do zębów, misiem od mamy, srebrnym czepkiem "duma Raszyna" i innymi niezbędnikami. Zostaniemy tu chyba do połowy przyszłego tygodnia, bo muzyka w hostelu przyjemnie kołysze nam głowy. Podpisuje się "el diez" maradona oraz jego miła żona.

PS. Attention Guy Barles: please check out "samochody w BA". We anticipate frequent additions to this exciting collection!

Friday, January 9, 2009

w parku reserva natural costanera sur de buenos aires gatunek niespotykany - dwojka bladobialych lysoli

Tuesday, January 6, 2009

ahoj przygodo!
ahoj przygodo!
eintracht frankfurt über alles